Błażeju witaj! Drodzy Przyjaciele misji, szczęść Boże!

 

 

Już połowa marca, zorientowałem się, że dawno nie pisałem o moim życiu w Kazachstanie. Spoglądam na ostatni list…  pisany pod koniec listopada. Dużo się od tamtego czasu wydarzyło. Przede wszystkim był Adwent, Boże Narodzenie, próby kolędowania po domach, strach przed ponownym zamknięciem kościoła, małe remonty i… prawie zupełny brak śniegu. Po kolei postaram się wszystko opisać.

Na początek Adwent. W tym roku przyszła idea, żeby wieniec adwentowy był jak najbardziej zbliżony do swojego pierwowzoru. Poczytajcie o pastorze Wicher, który wymyślił ów wieniec. Znalazłem stolarza, który zrobił drewniane koło i dzięki temu każdego dnia zapalaliśmy kolejne świece odmierzające czas zbliżania się do Bożego Narodzenia. W tym roku Msze św. roratnie odprawialiśmy już trzy raz w tygodniu.

W każdą kolejną niedzielę Adwentu świece na wieńcu zapalała nasza najstarsza parafianka, prawie zupełnie niewidoma, 94 –letnia Babcia Ona, z pochodzenia Litwinka. Ze wzruszeniem patrzyliśmy jak drżącą ręką trzyma płonącą świecę. Byliśmy jej wdzięczni, bo dzięki takim osobom jak ona, światło wiary płonie za kazachstańskiej ziemi.

Od początku grudnia szły prace przy budowie szopki. Realizowało się moje marzenie, by konstrukcja stajenki stanęła nad ołtarzem. Każdy kolejny adwentowy tydzień był kolejnym etapem. Najpierw zawisło tło, niebo – żebyśmy uświadomili sobie, że oczekiwanie na Boże Narodzenie, jest oczekiwaniem na spotkanie z NIEBEM.

Drugiego tygodnia pojawiła się gwiazda betlejemska – byśmy wiedzieli dokąd iść. Trzeciego tygodnia pojawił się przed ołtarzem żłóbek wypełniony sianem – byśmy zrobili w naszym sercu miejsce dla Nowonarodzonego. Czwarty tydzień oczekiwania to już konstrukcja stajenki nad ołtarzem – byśmy zrozumieli i uwierzyli, że za każdym razem gdy sprawujemy Eucharystię, SŁOWO staję się CIAŁEM.

I jednocześnie przyszło pragnienie, by modlić się szczególnie intensywnie za mężczyzn. Postanowiliśmy w każdą przedostatnią niedzielę miesiąca modlić się za mężczyzn i udzielać im indywidualnego błogosławienia. Z tej też okazji postanowiliśmy pomalować boczną kaplicę kościoła, gdzie znajduje się figura św. Józefa. I w tym momencie przyszła wiadomość z Watykanu, że Papież Franciszek ogłasza Rok św. Józefa. Radość w naszych sercach, że oddychamy z Kościołem powszechnym.

Pasterkę odprawialiśmy już o godz. 20. Tak wcześnie, żeby parafianie mogli dotrzeć publicznym transportem do kościoła. Wieczorem nic już nie jeździ, dlatego po Mszy św. czekały na ludzi zamówione autokary, żeby odwieść ich do domów. Ludzi były tłumy. Także mnóstwo dziennikarzy. Katolickie przeżywanie Bożego Narodzenia jest atrakcyjne „plastycznie” dla tutejszej kultury. I owa obecność dziennikarzy trochę nas uratowała przed karami. Przyszło na Pasterkę mnóstwo ludzi,  „za dużo” żeby spełnić sanitarne wymogi. Tłumaczyłem potem władzom miasta, że nie tylko nasi parafianie mieli możliwość pierwszy raz po kwarantannie spotkać się na Uroczystość, ale i wielu zupełnie obcych przyszło. Skończyło się na upomnieniu.

Zaproponowałem ludziom „kolędę”. To tutaj jeszcze mało znany zwyczaj. Wyjaśniłem w czym rzecz i… sporo parafian zaprosiło do siebie. Błogosławiłem ich domy, a przy herbacie była okazja by lepiej się poznać. Cenny niezwykle czas.

Pod koniec stycznia gruchnęła wieść, że z dniem 1 lutego znów będą zamknięte kościoły. Wyszły zarządzenia władz miasta, na szczęście po 2 dniach wszystko odwołano i spokojnie dalej można otwierać kościół na modlitwę.

Podczas Bożego Narodzenia, nie znamy skąd i jak, pojawiła się figurka św. Józefa z Dzieciątkiem, zrobiona na szydełku. Przyjęliśmy to jako znak, że Bóg chce nam coś powiedzieć. I… rozpoczęliśmy peregrynację św. Józefa po domach naszych parafian. Ludzie zabierają figurkę po Mszy św., przez tydzień jest u nich w domu, a w następną niedzielę przekazują kolejnej rodzinie. W między czasie Papież Franciszek ogłosił Rok Św. Rodziny. I znowu cudo. Gdy figurka św. Józefa była u jednej z rodzin, gospodynie na szydełku „dorobiła” Matkę Bożą. I tak oto Święta Rodzina znów była w pełnym składzie. A wydarzyło się to w niedzielę, podczas której rozpoczęliśmy modlić się szczególnie za rodziny.

Zima łagodna w tym roku, jakby na kwarantannie. Prawie nie było śniegu, tylko odrobina mrozu. Nie zmęczyłem się odśnieżaniem.

W grudniu do Polski wyjechał na formację nasz kandydat z Kazachstanu – Sergiej. Udało się otrzymać wizę dla niego. Teraz przebywa w postulacie w Kłodzku. W styczniu przez parę dni przebywał w naszym klasztorze młodzieniec Rusłan, prawdziwy Kazach. Przyglądał się naszemu zakonnemu życiu. I pierwszy raz w swoim życiu, chłopak ze stepów, był w górach. Zabrałem go na wyprawę na wysokość 3200 m n.p.m.

Dzięki Waszym ofiarom udało się pomalować dalsze części kościoła. Nawę boczną i przestrzeń pod chórem. Wymieniliśmy także główne drzwi. Teraz nie tylko chronią przed chłodem z zewnątrz, ale i przed letnim żarem.

Życie duszpasterskie bardzo się ożywiło po kwarantannie. Przychodzi do kościoła dużo ludzi w tym rodzin. Powoli brakuje pomieszczeń i tych, którzy by prowadzili grupy. Jest radość, tym większa, że do chrztu przygotowuje się 7 dorosłych: 5 prawdziwych Kazachów i 2 Koreańczyków. Ostatnio jeden w Kazachów (pochodzący z muzułmańskiej rodziny) powiedział: ojcze, ja już się nie boję przyznać w rodzinie i w pracy, że jestem chrześcijaninem. A na chrzest wybrał sobie imię… Nikodem…

Żeby były siły duchowe, staram się dbać i o ciało. Dużo chodzę po górach. Tej zimy miałem plan zobaczyć wszystkie wodospady w okolicy, które przepięknie zamarzają. Udało się!

A teraz już prawie połowa Wielkiego Postu. Przygotowujemy się na Wielkanoc. Co się wydarzy opiszę w następnym liście. Obiecuję regularnie informować Was o naszej franciszkańskiej misji na kazachstańskiej ziemi.

Proszę nieustannie o modlitwę i za nią dziękuję.

Zostańcie z Bogiem – o. Łazarz, misjonarz w Kazachstanie