List O. Symeona Stachery ze spotkania odpowiedzialnych za Papieskie Dzieła Misyjne z krajów Afryki języka francuskiego.  Z serca Afryki, na równiku i środku świata, gdzie mogłem przez 8  dni dotykać skarbów duchowych, tradycjonalnych i materialnych  dawnego Zairu, dzisiejszej Republiki Demokratycznej Konga. Do  pielgrzymki przygotowywałem się przez 4 lata, kiedy po raz pierwszy  zaproszono odpowiedzialnych za Papieskie Dzieła Misyjne z krajów  Afryki języka francuskiego. Z rożnych powodów nie można było  zrealizować zamierzeń i dopiero końcem lutego tegoż roku 2018 doszło  do spotkania w Kinshasa.  Podróż trwała prawie dwa dni przez Paryż – Istambul do Stolicy  RDConga. Wiza, którą dostałem nie była zapisana w paszporcie  przejrzyście, stąd przy każdym lądowaniu miałem problemy. Najtrudniej  w Turcji (prawdziwie jak na tureckim kazaniu), bo urzędnicy tamtejsi, nie  umiejąc czytać po francusku, uznali, że wiza jest nieważna i nie mogę  wsiąść do samolotu Turkish Airlines. Zrobiło mi się „gorąco” i nalegałem,  aby się dogadać z kimś po francusku czy angielsku… Samolot czekał….i  udało się. W całości leciałem 11 godzin. Byłoby łatwiej zrobić to z  Maroka, ale bilet wychodził dwa razy droższy.  Z mroźnej Europy przyleciałem do parnego Konga. Bardzo  wilgotno. Oczywiście, mój współbrat Abbe Gode nie był na lotnisku.  Miałem dwa telefony: marokański i polski. Bez skutku, nie było  połączenia… Taksówkarze, już się dobierali do mnie, nie kupili mnie.  Szukałem sposobu, aby dodzwonić się do oo. Werbistów, którzy mieli  mnie przyjąć. Jeden z policjantów obserwował mnie od jakiegoś czasu i  użyczył mi swego telefonu. Dodzwoniłem się, o. Gode obiecał dojechać  jak najszybciej… Cierpliwie czekałem…  O północy dojechaliśmy na miejsce. Mimo niedzieli, natłok różnego  rodzaju pojazdów był oszałamiający. Czegoś takiego jeszcze nie  widziałem. Z wszystkich stron każdy chciał się przedostać, brak zasad  ruchu, piesi na każdym kroku, stosy śmieci z obu stron…wjeżdżałem do  dawnej stolicy kolonialnej własności króla Belgii – Leopoldville, dzisiejszej  12 milionowej metropolii Kinshasa.  Cały tydzień przede mną. Tak naprawdę, nie wiem, co każdego  dnia będę robił… Raniutko o 6.00 Msza święta w części po francusku i w  języku tutejszym Lingala. Kaplica była pełna, siostrzyczki czarniutkie  śpiewały, a misjonarz z Indonezji przewodniczył Mszy świętej. Inni księża  i ja uczestniczyliśmy razem z ludem. Taki tu zwyczaj.  MBOTE – to powszechne pozdrowienie na dzień dobry. Poznaje  powolutku imiona oo. Werbistów, ale szybko ulatują z pamięci.  Odczuwam wielka wilgotność w powietrzu… Udajemy się na spotkanie  do Komisji Episkopatu Konga, budynek w centrum miasta, dojazd –  prawie godzina w chaosie zaczynającego się dnia. Zapoznaje się z  rożnymi komisjami i odpowiedzialnymi za prace duszpasterskie na  terenie całego kraju. Uczestniczę w dyskusji prawie 4-ro godzinnej na  temat Papieskich Dzieł Misyjnych. Zauważam wielką dojrzałość kościoła  i jego odpowiedzialnych.  Dzielę się moimi doświadczeniami misyjnymi z Boliwii i z Maroka.  Po południu spotkanie i konferencja na temat migracji afrykańskiej przez  Maroko do Europy. Przybyło prawie 100 osób: młodzieży, dzieci i  dorosłych. Nie lubię używać tekstów wcześniej przygotowanych,  odkładam wszystko i wychodzę do ludzi, klimat wspaniały , po godzinnej  ekspozycji, godzina pytań. Są naprawdę w sercu życia, trudnego  codziennego dnia, skrajnego ubóstwa, dyktatury rządzącej partii Józefa  Kabila i braku perspektyw… Wieczorem kolejne spotkanie w parafii Saint  Michel.  W całości miałem 12 spotkań: w szkołach, na uniwersytecie, w  domach zakonnych i w parafiach… W połowie tygodnia otrzymałem misję  udania się na południe do Lubumbashi (dawnego belgijskiego  Ellisabetteville). Prawie dwa tysiące kilometrów, przeleciałem całe  Kongo, wzdłuż sawanny, niekończącej się rzeki Kongo, Parku  Narodowego….. pełnego słoni, szympansów, zebr i setek innych  istniejących tu zwierząt… Nie będzie czasu, aby zbliżyć się do któregoś z  Parków… Jeszcze 100 lat temu było 10 milionów słoni, dziś jest ich tylko  500 tysięcy. Polowanie na ich kły nie ma ceny. Aby odciąć kły, trzeba to  najcięższe zwierzę uśmiercić. Ludzka głupota i zarabianie bez granic,  niszczenie świata fauny i flory.  Lubumbashi, to region plemion Suahili. Miasto bardzo zadbane, nie  do porównania z Kinshasa. Na ulicach spokojnie, bez chaosu. Sucho i  gorąco. Towarzyszy mi siostra Marie Goretti z Madagaskaru i dwaj  księża diecezjalni Kongijczycy: Alain i Fidel. Odpoczywam chwile i do  dzieła…wiele spotkań, konferencji, śpiewów i tańców.  KARIBU – to pozdrowienie w języku suahili, prawie wszyscy  rozumieją francuski. Na parafii, gdzie mieszkałem nie było moskitiery,  nocą trwała walka z komarami. Ufam, że nie załapię malarii , faszeruję  się każdego dnia pigułkami, które kupiłem we Francji. Światło od czasu  do czasu, woda z cysterny, nie zawsze dostępna, jedzenie urozmaicone.  Śniadanie podobne do naszego, na obiad maniok (fufu), mięso z kury  czy z byka, warzywa i sałaty na dodatek. Wczoraj zaproponowano mi  robaki „szewiyas” usmażone na oliwie. Zjadłem tylko jednego…i oddałem  resztę siostrze zakonnej tutejszej, która nic nie zostawiła. Były jej  przysmakiem.  Mija tydzień, wiele przygód i poznania nowego świata. Korupcja na  każdym kroku. Cokolwiek, aby załatwić, trzeba dawać łapówki.  Wszędzie, dosłownie wszędzie… Kościół katolicki stara się być  wiarygodny i dawać świadectwo życia i zmiany kraju na lepsze. Bardzo  dużo powołań, tak diecezjalnych jak i zakonnych. Cały kraj liczy sobie 75  milionów ludzi, rodziny wielodzietne. Ubóstwo skrajne poza głównymi  miastami, brak dróg, szkół i szpitali.  Ludzie pełni życia, walczący o każdy dzień, szukający jakiejkolwiek  pracy. Setki kościołów i sekt, większość to chrześcijanie, mały procent  muzułmanów i religie tradycjonalne. Bardzo dużo zabobonów i wierzeń…  Ostatni dzień, jutro powrót do Maroka. Komisja Episkopatu Konga  zakończyła sesję nadzwyczajną i wydała komunikat solidarności z całym  krajem. Prezydent Josepf Kabila rządzi 17 lat i nie chce ustąpić. Kraj  pogrąża się w nędzy i chaosie. Chiny, monopol europejski i amerykański  wykupują za bezcen surowce naturalne (kobalt, miedź, diamenty,  złoto…)wszystko, co posiada ten największy kraj Afryki.  Pragnę przyjechać tu kiedyś na misje…jak zdrowie pozwoli i  starczy życia…

Symeon