Luty, 2023 – MAROKO

Życie kościoła katolickiego w muzułmańskim kraju Maroka

Kilka lat temu w salonie Prof. Dudka we Wrocławiu zaczepił mnie uczony profesor fizyk: ”No to niech się ksiądz przyzna, ilu ksiądz muzułmanów nawrócił!” Nie dałem się  łatwo wyprowadzić z równowagi. Wytłumaczyłem mu, że misje franciszkańskie wśród muzułmanów są nie po to, by ich nawracać, tylko żeby pokazać, jakie może być chrześcijaństwo i ile człowieka może być w chrześcijaninie, muzułmaninie i każdym innym.

Prawie dwadzieścia lat temu wylądowałem w samym sercu islamu w Maroku, pamiętając wskazania Franciszkowe, aktualne od ośmiu wieków, od wtedy, gdy Bracia Mniejsi szli między Saracenów, że chrześcijanin ma swoją wewnętrzną  prawdę nieść własnym życiem. Więc tak właśnie  ją niosę. W zabytkowym miasteczku Meknes franciszkanie prowadzą Centrum św. Antoniego -szkołę na tysiąc osób, Centrum Dialogu modlitwy i codziennego życia, Centrum pomocy, tym którym zawsze było pod górkę i nie mogli nauczyć się czytać i pisać po arabsku.

Jest nas czterech : Francuz, Włoch, Chilijczyk  i Polak. Pomagają nam  bezinteresownie miejscowi nauczyciele.  Uczymy języków, obsługi komputera- albo alfabetu. Starsze arabskie kobiety pozbywają się u nas swego garbu analfabetyzmu.

Zostałem  zamianowany szefem Centrum, uczyłem hiszpańskiego, a sam rozpoczynałem naukę arabskiego  pod kierunkiem  młodej muzułmanki, Hanan. Było to jej pierwsze spotkanie z chrześcijaninem.

Przed piętnastu laty jednemu z młodych arabskich nauczycieli, pracującemu jako wolontariusz w Centrum św. Antoniego, urodził się synek z  groźną wadą serca pozwalającą  zaledwie  na parę miesięcy życia. Postawiłem na nogi pół Maroka, żeby umożliwić  poddanie dziecka operacji  w Europie. Załatwiłem miejsce w szpitalu w Marsylii, rząd marokański obiecał operację sfinansować, linie lotnicze ufundowały przelot matki i dziecka,  siostry franciszkanki  tamtejsze dały im możliwość zamieszkania  w swoim  klasztorze podczas rekonwalescencji i skontaktowały matkę z rodzinami muzułmańskimi, żeby się dobrze czuła wśród swoich. Kiedy Loubna razem z uzdrowionym Souheilem wróciła do Meknesu, poproszono mnie o odprawienie mszy świętej dziękczynnej z udziałem szczęśliwych rodziców , którzy po mszy pozostali jeszcze w kaplicy, żeby podziękować Bogu po swojemu.

Przekraczanie granic to nasza specjalność…

Tym razem jestem w Larache, wśród codziennych obowiązków : alfabetyzacji dzieci, kursów językowych i informatycznych  dla młodzieży, pomocy ubogim rodzinom, towarzyszenia duchowego małżeństwom mieszanym (kobiet polskich z muzułmanami), pracy w kolegium biskupim i radzie kapłańskiej diecezji Tangeru oraz paru innych rzeczy – trzeba też koniecznie odwiedzić kilku polskich więźniów w Tangerze, żeby uwolnić ich z ciężkiego marokańskiego więzienia, a w każdym razie doprowadzić do ich ekstradycji, jak to się ostatnio w dwóch przypadkach udało , zresztą dzięki  pomocy przyjaciela,  świetnego młodego adwokata, Stasia P., który  w samego Sylwestra przyleciał do Maroka, żeby pertraktować z władzami więziennymi. No pewnie, że to nie są niewiniątka, że handlowali narkotykami, ale  w kraju czekają na nich rodziny, a poza tym w ewangelii powiedziano :

”Byłem w więzieniu…”, prawda ?

Ciągle mi brakuje czasu. Za pięć minut wyjeżdżam do więzienia w Tetuanie na cotygodniową wizytę u przemytników haszyszu. Wieczorem, w leśnych obozach koło Ceuty, będę rozdawał afrykańskim migrantom folie chroniące przed deszczem. Potem odwiedzę małe wspólnoty chrześcijańskie w Tangerze, a kiedy wrócę, muszę koniecznie rozwiązać problem Subsaharyjczyków wysiadujących na schodach katedry. Jako wikariusz generalny Tangeru, próbuje być po trosze wszystkim. Budzę się o 5.00 rano, aby wielbić Pana, Stwórcę wszystkich stworzeń, odprawić Msze świętą, pomodlić się razem w międzynarodowej wspólnocie franciszkańskiej. Później nie będzie czasu, a siły pragnę czerpiąc z nieba, to mój sens życia…

Afrykański uchodźca pomaga mi otworzyć bramę klasztornego parkingu. Za bramą wysiaduje kolorowy tłumek – Pełna reprezentacja Afryki Zachodniej  – podsumowuje nasz muzułmański portier. Halid dobrze rozumie migrantów. Miał 9 lat, kiedy sam uciekł pod naczepą tira do Hiszpanii. Żył na ulicach, kradł, siedział w więzieniu. Uspokoił się dopiero, gdy wrócił do Maroka.

W klasztornym patio przebywa ukrywającą się przed rodakami Nigeryjka, dziewczyna zabrana jako towar, zapewniający codzienne utrzymanie. W bibliotece siedzi Kamerunka Sara. Kilka miesięcy temu pokonała z przemytnikami Saharę, 3 razy brała udział w masowym szturmie na przejście graniczne – Po dachach samochodów biegło wtedy z 1000 uchodźców. Siedziała w marokańskim więzieniu. Z zawodu jest piosenkarką, pięknie śpiewa na każdej mszy świętej.

Tanger to ostatni przystanek w długiej drodze Subsaharyjczyków – niebezpiecznej i pełnej upokorzeń. Kobiety z reguły są zle traktowane, czasami gwałcone, mężczyźni bywają wykorzystywani do pracy niewolniczej, usiłują zarabiać, żebrzą, trafiają do więzień. Ci, którzy dochodzą do katedry w Tangerze, wierzą że raj, jaki ich czeka w Europie, jest milion razy lepszy od codziennego piekła.

                                                                  Symeon , misjonarz franciszkański z Maroka