W niedzielę 20 czerwca  odbyła się coroczna pielgrzymka Przyjaciół Misji Franciszkańskich i Ziemi Św. Tym razem nie było sobotniej drogi krzyżowej na kalwarii tylko Mszę św. o godz. 11.30, na  zgromadzili się animatorzy misji z prowincji polskich oraz franciszkańscy misjonarze przebywający urlopie. Mszy św. przewodniczył  i kazanie wygłosił O. Filemon Janka, wikariusz prowincji św. Franciszka.

 

 

Tekst kazania O. dra Filemona Janki, wikariusza prowincji św. Franciszka z Asyżu wygłoszone dla pielgrzymów misyjnych na Górze św. Anny:

Pielgrzymka Przyjaciół Misji Franciszkański i Ziemi Świętej

Czcigodni współbracia misjonarze, współbracia w kapłaństwie i życiu zakonnym, siostry i bracia – przyjaciele misji.

Powołanie misjonarza jest powołaniem specjalnym, które wymaga nie tylko pozytywnej odpowiedzi na głos Boga, ale często wiąże się z heroizmem, a nawet poświeceniem życia, co ma miejsce o wiele częściej niż, w nazwijmy to zwykłej działalności powołanych do służby w Kościele kapłanów czy osób konsekrowanych.

Wydaje się, że problem pewnego rodzaju heroizmu, a ściślej radykalizmu w powołaniu jest dziś najczulszym punktem, nie tylko w życiu zakonnym, czy kapłańskim, ale we wszystkich rodzajach powołań, a także w wielu innych sferach ludzkiego życia. Niestety, żyjemy w okresie późnej nowoczesności, która w sferze ideologicznej jest zaprzeczeniem tradycyjnego, klasycznego rozumienia człowieka. Dodatkowo okres ten jest wzmacniany przez osiągnięcia technologiczne w sferze komunikacji, które potęgują jeszcze alienację ludzi, zwłaszcza młodych, z realnej rzeczywistości. Kiedyś fascynowano się prędkością światła, która była nie do przekroczenia, a dziś wydaje się, że już dawno została przekroczona w sferze przekazywania informacji wirtualnych. Ten świat jest tak bardzo pociągający i jednocześnie uzależniający, że dla wielu ludzi stał się już światem realnym. Szybkość i łatwość przekazu informacji w Internecie przypomina wynalezienie druku w czasach renesansu.

Odkrycia geograficzne, odkrycia kosmologiczne (gdyby nie reformacja Kopernik nie zostałby zdjęty z indeksu ksiąg zakazanych dopiero w XIX wieku, a szkoda, bo ze względu właśnie na reformację jedynym, który przeczytał i zrozumiał De revolutionibus orbium coelestium był chyba on sam), wynalezienie druku, lunety, kompasu, wszystko to sprawiło, że człowiek w jednym właściwie momencie znalazł się w innej rzeczywistości niż ta,  której był uczestnikiem przez tysiąclecia. Ptolomejski obraz świata legł w ruinie. A pamiętajmy, że wynalezienie druku spowodowało nie tylko łatwy dostęp do dzieł formatu światowego, ale także do literatury, która daleka były od obiektywności, mówiąc bardzo delikatnie. To wszystko sprawiło, że ludzkość zafascynowana własnym geniuszem odkrywczym zrelatywizowała świat do własnych możliwości poznawczych. Podobnie, jak ma to miejsce dzisiaj, gdzie zauważamy dynamiczny rozwój nauk, zwłaszcza empirycznych, na terenie których człowiek nie boi się przekraczać kolejnych granic moralnych, np. w przypadku klonowania, in vitro, czy tworzenia hybryd ludzko-zwierzęcych, m. in. dlatego, że nie ma nikogo (żadnego autorytetu), kto mógłby tego zabronić w imieniu dobra ludzkości. Dziś obowiązuje paradygmat indywidualizmu, który objawia się ciągłym stawieniem siebie w centrum wydarzeń. Dostrzegamy to niemal wszędzie. To ty człowieku jesteś normą życia moralnego i etycznego. Ty w swoim życiu rozstrzygasz o dobru i o złu. Ty uznajesz co jest prawdą, a co fałszem, a więc jesteś arbitrem wszelkiej rzeczywistości, gdyż to Ty jesteś jedynym i najwyższym autorytetem. Ileż mamy dziś samozwańczych autorytetów, również wśród osób duchownych. Brak szacunku do jakiegokolwiek autorytetu skutkuje projektem własnego życia, którego nikt nie ma prawa zmieniać, czy formować. Ta postawa skutkuje często głębokim deficytem intelektualnym, gdyż wiedza na temat życia ogranicza się często do konwencji prezentowanej przez wirtualny świat, gdzie liczy się liczba odsłon wypowiedzianych przez siebie twierdzeń, bez względu na to czy są one prawdziwe czy nie. Sprowadza się to do kultowego już stwierdzenia, że jeśli nie ma cię na Facebooku, to nie istniejesz. Tam możesz być katolikiem i nie zgadzać się z nauczaniem Kościoła na temat ludzkiej płciowości i etyki seksualnej. Możesz być wierzącym w Boga, ale nie musisz przyjmować sakramentów świętych i chodzić do kościoła. Możesz uznawać istnienie Boga, ale nie musisz wierzyć w istnienie szatana i piekła. Możesz mieć swoje zdanie na temat strajku kobiet i nie liczyć się z nauczaniem Biblii i Kościoła w kwestii ludzkiego życia. Możesz odrzucić większość prawd chrześcijańskich, uważając się jednocześnie za najlepszego chrześcijanina. Na znak sprzeciwu możesz także dokonać aktu apostazji, co zdarza się dziś o wiele częściej niż kiedyś.

Odrzucenie Syna Bożego w imię ludzkiego rozumu i zanegowanie czasu, historii, tradycji, prawd absolutnych, fundamentalnych, egzystowanie jakby „poza” tym wszystkim, co znane, pewne, sprawdzone prowadzi do tworzenia zastępników nowego porządku świata. Bóg jest w zasadzie do niczego niepotrzebny. Dziś to bardzo wyraźnie widzimy. Człowiek sam umie pokierować swoim życiem, nie potrzebuje żadnych autorytetów, nakazów czy zakazów, a jedynie wspierania go w tym, co sam uzna za najlepsze dla siebie. Obce jest mu pojęcie pokuty, które wpisane jest w tożsamość powołania każdego chrześcijanina, zwłaszcza powołania misjonarskiego.

               Tymczasem centrum chrześcijańskiego życia stanowi Miłość, bo Bóg jest Miłością, jak pisze św. Jan. Dzisiaj, jak nigdy dotąd można zauważyć dramatyczne wołanie o Miłość – realną, nie wirtualną. Wiara i miłość nie są intelektualną grą, ani jakąś spekulacją. Wiara, to gotowość na oddanie wszystkiego, co dla nas najdroższe. Czy jesteśmy do tego gotowi? Ofiary z tego, czego nie kochamy nic nas nie kosztują, ale ofiary z tego, co kochamy najbardziej, są wyrazem naszej wiary. Wiedzieli o tym liczni święci i błogosławieni naszego Zakonu. Wiedział o tym ks. Jerzy Popiełuszko, wiedział kardynał Wyszyński i wielu innych. Wiedzą o tym misjonarze, którzy opuścili niemal wszystko, nie tylko swoich najbliższych, ale swoją ojczyznę i będąc czasami zupełnie osamotnieni głoszą Dobrą Nowinę, nieraz na krańcach świata. Tradycja naszego Zakonu przez wieki cechowała się aktywnością misyjną, pomocą najuboższym, opieką chorych, i wieloma innymi dziełami. To była miłość realna!

               Czym jest miłość dla chrześcijan? Gdyby nie było pragnienia ze strony misjonarzy, aby tę cnotę praktykować w życiu, sądzę że żaden z nich tu obecnych nie poświęciłby swojego życia, aby głosić Ewangelię wśród nieznanych sobie ludów. Cnota miłości generalnie odnosi się do Boga i do człowieka. Kiedy mówimy o miłości Bożej, możemy wyróżnić dwa jej znaczenia: pierwsze, w którym Bóg jest przedmiotem miłości; drugie, w którym Bóg jest podmiotem miłości. Jedno znaczenie podkreśla naszą miłość do Boga, drugie podkreśla miłość Boga do nas. Powody, dla których natura ludzka jest bardziej aktywna niż pasywna dawały zawsze więcej miejsca pierwszemu znaczeniu, to jest naszej powinności kochania Boga. W pewnych epokach prawie wyłącznie mówiono o przykazaniu miłości Boga, czy o stopniach tej miłości. Jednakże w wielu miejscach Pisma św. możemy zauważyć pierwszeństwo drugiego znaczenia, to jest miłości Boga do nas, nie zaś naszej miłości do Niego. Arystoteles twierdził, że Bóg porusza światem, o ile jest kochany, tzn. gdy jest przedmiotem miłości jest przyczyną sprawczą wszystkich stworzeń. Biblia zaś zdaje się mówić zupełnie coś innego, że Bóg stwarza i porusza światem, gdyż świat po prostu kocha. Najważniejszą więc rzeczą, odnoszącą się do Bożej miłości nie jest miłość człowieka do Boga, lecz to, że Bóg umiłował człowieka i umiłował go pierwszy, w myśl słów św. Jana: W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy. 1J;4,10

               Na kartach Biblii miłość Boga ukazywana jest przez różne obrazy z życia człowieka, czasami na zasadzie pewnych antropomorfizmów. Jednym razem jest to matka kochająca swoje dziecko, innym razem jest to miłość ojcowska. Czasami są to obrazy z życia, bardzo rodzinne, które być może każdy z nas wiele razy rozważał. Spotykamy Boga, który kocha człowieka bardziej niż jego własna matka. Człowiek nie zna na ziemi bliższej relacji niż relacja z własną matka – to przecież nie są tylko więzy krwi, a Bóg mówi, że nawet gdyby ona o tobie zapomniała Ja o tobie nigdy nie zapomnę. Myślę, że ten obraz miłości Boga misjonarze mają ciągle przed oczami, kiedy być może w osamotnieniu przeżywają rozterki swojego powołania. 

               Za przykład niech nam tu posłuży miłość małżeńska. Jest ona zasadniczo miłością pragnienia. Jeśli więc prawdą jest, że człowiek pragnie Boga, znaczy to, iż pragnienie Boga jest największym pragnieniem rodzaju ludzkiego. Prawdą jest również, że Bóg pragnie człowieka. Cechą charakterystyczną miłości małżeńskiej jest zazdrość i w rzeczywistości na kartach Biblii można spotkać Boga zazdrosnego. Dla człowieka zazdrość jest oznaką słabości. Mężczyzna zazdrosny albo kobieta zazdrosna boją się o siebie. Lękają się, iż inna osoba, silniejsza od nich, zabierze im serce osoby kochanej. Bóg jednak nie boi się o siebie, ale o swoje stworzenia, nie z powodu własnej słabości, ale z powodu słabości własnego stworzenia. Zazdrość Boga jest znakiem miłości i gorliwości, a nie brakiem doskonałości. Dotyczy to właśnie nas wszystkich, gdyż kiedy oddalamy się od Boga, powodujemy że On staje się o nas zazdrosny. Kiedy młodzieniec na kolanach prosi swą ukochaną o rękę, dokonuje najbardziej radykalnego aktu pokory w swoim życiu. Czyni z siebie żebraka i prosi mówiąc: Ofiaruj mi swoje życie, gdyż moje już mi nie wystarcza. Bóg natomiast uniża się do człowieka, nie dlatego że czegoś potrzebuje, nie dlatego aby siebie dopełnić i realizować, ale żeby dopełniać swoje stworzenia. On szuka człowieka, zawsze przebacza i gotów jest rozpoczynać na nowo, i to chyba jest najcudowniejsze w miłości Boga do nas. Jak jednak może się czuć Bóg, kiedy my tę miłość odrzucamy. W przypadku wspomnianego młodzieńca, gdy wybranka odpowiada nie, czasami sytuacja kończy się dramatycznie.

               Jak już wspomnieliśmy, przykazanie miłości odnosi się do Boga i do człowieka. Gdy chodzi o miłość do człowieka, to sprawa wydaje się jasna. Chrystus powiedział: Będziesz miłował bliźniego swego, jak siebie samego. Nie mógł zapewnić miłości bliźniego lepszej gwarancji od tej właśnie. Nigdy nie osiągnąłby tego celu w inny sposób, nawet gdyby powiedział: Będziesz miłował swego bliźniego, jak swego Boga, ponieważ w miłości Bożej, tzn. w tym, czym jest miłość Boża, człowiek może jeszcze oszukiwać, ale w miłości siebie samego raczej nie. Człowiek bardzo dobrze wie, co to znaczy miłować siebie samego, jest zwierciadłem, które ma zawsze przed sobą. W tym miejscu właśnie człowiek spotyka się ze swoim przeciwnikiem, którym jest egoizm. Aby kochać brata nie należy specjalnie szanować siebie, nie można być za pewnym siebie, nie należy mieć o sobie zbyt wysokiego mniemania. Ktoś, kto ma zbyt wyidealizowany obraz samego siebie podobny jest do człowieka, który w nocy trzyma przed oczami źródło intensywnego światła i nie jest w stanie widzieć nic innego poza nim. Nie jest w stanie zobaczyć świateł braci i sióstr, nie widzi ich zalet oraz ich wartości. Przeszkodą, która może pojawić się w pracy na rzecz naszej miłości jest też częste zatrzymywanie się nad tym, co inni nam robią, (ale on mnie nie szanuje, nie lubi mnie, poniża mnie itp.). Jednak w przykazaniu miłości bliźniego nie chodzi o to, co inni czynią tobie, ale o to, co chciałbyś, aby inni tobie czynili. Dlatego należy zmierzyć się z Bogiem, ze sobą samym, a nie z innymi. Trzeba zająć się w pierwszym rzędzie tym, co ty czynisz innym i jak znosisz to, co inni czynią tobie, reszta tak naprawdę nie ma znaczenia w tym temacie.

 

To zadanie stoi nie tylko przed misjonarzami, franciszkanami, kapłanami, czy siostrami zakonnymi. To zadanie dla wszystkich chrześcijan, bo Kościół w swej istocie jest misyjny, jak wielokrotnie to powtarzamy, często nie zdając sobie sprawy z głębokiego znaczenia tych słów. Praktykując miłość, mamy innych skłaniać do nawrócenia i pokuty, tak bardzo dziś niemodnych postaw, których jednak wszyscy jako grzesznicy potrzebujemy. Dla sceptyków i ludzi małej wiary to wydaje się niemożliwe, chyba że za sprawą jakiegoś cudu. Cuda jednak się zdarzają, bo ciągle wielu ludzi wraca do Chrystusa, czasami po wielu latach odnajdując pełnię swego człowieczeństwa, którego nie można zrozumieć, jak mówił św. Jan Paweł II  bez Chrystusa.

Kochani siostry i bracia, kończąc już dzisiejszą homilię pragnę przypomnieć, czym tak naprawdę jest chrześcijaństwo. Otóż, chrześcijaństwo jest religią przymierza. Przymierza, które Bóg zawarł z człowiekiem. Najbardziej znaną w Starożytności formą przymierza było przymierze krwi. Również w chrześcijaństwie mamy do czynienia z przymierzem już nie tylko krwi, ale Ciała i Krwi Chrystusa. Tam krew łączyła ludzi, tu natomiast Bóg łączy nas ze Sobą swoim Ciałem i Krwią. Nie płynie w nas już tylko krew pokrewieństwa, ale Krew i Ciało samego Boga. Dzięki misjonarzom, dzięki kapłanom, możemy spożywać Ciało i Krew Chrystusa. Chrześcijanie są więc rodziną, którą łączą więzy pokrewieństwa, już nie tylko ludzkie, ale przede wszystkim Boskie. W rodzinie wszyscy nawzajem się wspierają, nawet jeśli ktoś nie domaga, albo jest chory, zawsze może liczyć na pomoc rodziny. W rodzinie, którą jest chrześcijaństwo również musimy sobie wzajemnie pomagać, troszczyć się o siebie, modlić się za siebie nawzajem, a także wspierać, zwłaszcza misjonarzy nie tylko modlitwami, ale także czynem i ofiarą. Stąd niech świadectwo naszej wiary, na nowo rozbłyśnie pełnią swych możliwości, abyśmy stali się narzędziami Bożego pokoju we współczesnym świecie, tak bardzo spragnionym Miłości. Amen.