Przyjaciele misji, szczęść Boże! Błażeju witaj.

 

Wczoraj (17 sierpnia) powinienem lądować w Polsce na urlop, po prawie rocznym pobycie w Kazachstanie. W tym czasie miałem odnawiać wizę misjonarską w ambasadzie Republiki Kazachstanu w Warszawie i liczyłem na wiele osobistych spotkań na polskiej ziemi, z Wami, którzy z życzliwością i zainteresowaniem patrzycie na życie Kościoła w Środkowej Azji. Ziemia kazachstańska mnie zatrzymała. Nie ma chwilowo możliwości wylotu z powodu korono wirusa. Sprawy wizowe załatwiane są na szczęście na miejscu. Zobaczymy jak będzie, bowiem wielu kapłanom i siostrom w ostatnim czasie odmówiono przedłużenia misjonarskiej wizy.

Nie tylko brak możliwości wylotu z Kazachstanu jest problemem. Również powrót niektórych sióstr i księży, którzy jakimś sposobem udali się do swoich rodzinnych krajów za wizą, stał się niemożliwy. Doświadczam tego osobiście w mojej parafii. Wspólnota koreańska pozbawiona jest kapłańskiej posługi w ich narodowym języku. Dwie siostry Słowaczki, które są pielęgniarkami, nie mogą przylecieć, a tym samym ambulatorium medyczne nie może działać. I co najtrudniejsze i najsmutniejsze: decyzją władz państwowych kościoły już 5 miesięcy pozostają zamknięte (jedynie w czerwcu na 3 niedziele z ograniczeniami otworzyliśmy świątynię), a tym samym nie ma możliwości jakiejkolwiek oficjalnej działalności duszpasterskiej. Jak bardzo poraniony albo umocniony w wierze, wyjdzie z tego młody, misyjny jeszcze kazachstański Kościół? Pytania, które zadaję sobie jako proboszcz…. i ufnie trwam w modlitwie przed Dobrym Bogiem.

I choć kościół pozostaje zamknięty i nie prowadzimy żadnej działalności duszpasterskiej spotykam się „przypadkowo” z ludźmi u groty Matki Bożej, która znajduje się przy klasztorze. Każdy wieczór modlimy się wspólnie na różańcu. Dorośli i dzieci. Jest nas garstka, bo większość parafian mieszka bardzo daleko od kościoła. Ale ta mała trzódka podtrzymuje młodą wiarę.

Czas wakacji, upały sięgające 40 stopni Celsjusza. Staram się podlewać róże przy kościele, żeby był jakiś znak namacalny, że Kościół żyję, że nie usechł. Pomocników nie brakuje. Zawsze w niedzielę po południu przychodzi „niezaplanowanie” grupa naszej parafialnej młodzieży. Na ławeczkach niby tylko jemy lody. Niektórzy z nich jeszcze nie ochrzczeni, drudzy chcą przyjść do Kościoła z muzułmaństwa albo z prawosławia. Bywały deszczowe dni, dlatego zadbaliśmy o nowe ławki pod dachem przy klasztorze, by tam „jeść lody” i „przypadkowo” pomodlić się na różańcu.

Staramy się także nieustannie dbać o piękno parafialnego terytorium. Brat Egidio, franciszkanin Koreańczyk, który na co dzień służy w ambulatorium medycznym (teraz także zamkniętym), pokazywał jak należy kosić trawę.

Czas kwarantanny wykorzystujemy nieustannie na remont salek katechetycznych, znajdujących się w piwnicach kościoła. Już kończymy, pozostają detale. Np. ostatnio wieszaliśmy na korytarzu antyramy z fotografiami przedstawiającymi życie parafii sprzed pandemii.

Obecnie można się poruszać w miarę swobodnie po Kazachstanie. Wykorzystuję zatem tę możliwość, by poznać kraj, w którym obecnie bije moje serce. Przez 2 tygodnie wraz z br. Adamem (z naszego drugiego franciszkańskiego klasztoru) przemierzaliśmy kazachstańskie drogi (choć lepsze nazwanie bezdroża). Byliśmy na stepie, gdzie pomagaliśmy w sianokosach, a potem byliśmy ugoszczenie herbatą i lepioszką (kazachstański chleb) w prawdziwej pasterskiej jurcie. Problemem okazał się tylko język. Bardzo wielu pasterzy nie mówi po rosyjsku (oficjalnym języku kraju), a tylko po kazachsku. Jakoś się dogadaliśmy i nawet skorzystaliśmy w podpowiedzi, by zobaczyć znajdujący się w pobliżu największy wodospad Centralnej Azji (168 m spadającej wody). Na własne oczy widzieliśmy wioski oddalone od cywilizacji kilometrami, gdzie wodę czerpie się z jedynej w wiosce studni.

Krajobrazy są jednak cudowne, przyroda zachwyca. Przeżyliśmy w br. Adamem noc pod gwiaździstym niebem na stepie. Nocowaliśmy w górach na granicy z Chinami, gdzie do osad ludzkich podwieźli nas leśnicy po iście ekstremalnych drogach. Skorzystaliśmy też z życzliwości pograniczników. Br. Adam śmiał się, że nasz urlop można nazwać „Po co do Juraty, jak można do jurty”.

Przed klasztorem z dziećmi usypałem z kamieni franciszkański znak Tau. Znak nadziei.  Wierzę, że Dobry Bóg zatroszczy się o swój Kościół na kazachstańskiej ziemi. A ja chcę MU, jako franciszkanin, w tym pomagać moim/nie moim kapłaństwem.

Zostańcie z Bogiem – o. Łazarz, misjonarz w Kazachstanie