Bogu niech będą dzieki za 30 lat misyjnej służby ubogim…
„Idźcie na cały świat i pozyskujcie uczniów we wszystkich narodach…”
(Mt 28,19)
Służba misyjna jest powołaniem otrzymanym od Jezusa, aby iść do ludzi wszystkich narodów i kultur z posłaniem Ewangelii. Od początków życia zakonnego franciszkańskiego moim marzeniem było udanie się do najuboższych krajów misyjnych. Już w latach seminaryjnych prowadząc Kółko Misyjne bliższym zainteresowaniem otaczałem kraje Ameryki Południowej. Nasza Prowincja św. Jadwigii od kilku lat wysyłala swoich misjonarzy do Boliwii. Na drugim roku seminarium poruszony zostałem losem współbrata, franciszkanina Grzegorza Rudola, który w wieku trzydziestu ośmiu lat zmarł nagle pogryziony śmiertelnie przez pszczoły , co zalęgły się w górskiej kaplicy w Sucre. Później opracowałem i przyczyniłem się do wydania jego listów do matki i rodziny i zapragnąłem pójść w jego ślady.
Przez cały rok przygotowywałem się w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie, aby opanować język hiszpański, medycynę tropikalną i zapoznać się z kulturą indiańską Ameryki Łacińskiej. Po otrzymaniu Krzyża Misyjnego na uroczystościach Świętego Wojciecha w Gnieźnie w 1992 roku udałem się do Santa Cruz w BOLIWII.
Przez prawie trzy lata nad brzegami jeziora Titicaca w wysokich Andach poznawałem język, zwyczaje i kulturę Indian Ajmara. Żeby wejść z nimi w większą bliskość, trzeba było zaakceptować ich jedzenie i sposób mieszkania pospołu z ich zapchlonymi osiołkami, jedyną siłą pociągową, ułatwiającą życie na wysokości czterech tysięcy metrów.
Kiedy wydało się, że osiągnąłem już z Indianami pełne porozumienie, trzeba było się żegnać. Powierzono mi kierownictwo duszpasterstwa młodzieżowego i powołaniowego na całą Boliwię.
W Cochabambie postanowiłem uwieńczyć pracę magisterską z dziedziny antropologii kulturowej, napisaną pod tytułem : ”Naród, który nigdy nie umrze. Cykl witalny ludu Ajmara – wierzenia, zwyczaje –od urodzenia do śmierci.”
Tak naprawdę to napisana została w buszu Amazonii boliwijskiej, na laptopie, prawie do granic możliwości zatkanym milionami maleńkich muszek.
Po dziesięciu latach wypadnie się żegnać z zachodnią półkulą, bo generał zakonu zapelował o misjonarzy do Maroka, najstarszej misji franciszkańskiej na świecie. Zrozumiałem, że franciszkanin ma być dyspozycyjny. Więc jest. Nie darmo podczas uroczystości święceń , kilkanaście lat wcześniej, na dźwięk swego imienia i nazwiska odpowiedziałem : JESTEM.
Po misyjnych latach przepracowanych w Boliwii wylądowałem w samym centrum islamu w MAROKU. Przypomniałem sobie wskazania Franciszkowe, aktualne od ośmiu wieków, od wtedy, gdy Bracia Mniejsi szli między Saracenów, że chrześcijanin ma swoją wewnętrzną prawdę nieść własnym życiem.
MAROKO stało się moim domem powołania i modlitwy. Chrześcijański misjonarz nie idzie w świat islamu po to, żeby kogokolwiek na swoją wiarę nawracać, ale aby kochać i nieść Ewangelię życiem i swiadectwem służby każdemu człowiekowi. Najpierw był Meknes w Centrum Świętego Antoniego, nastepnie Larache w Centrum Padre Lerchundi. A ostatnie 12 lat posługi jako Wikariusz Generalny w Archidiecezji Tangeru i odpowiedzialny za Papieskie Dziela Misyjne.
To tak w wielkimm skrócie, aby dziekować Jezusowi, braciom franciszkanowm i tym wszystkim osobom jakich Dobry Bóg postawił na mojej drodze powołania misyjnego.
Pragnę dziękować Panu Bogu za dar powołania i prosić o codzienne łaski do przeżywania szalonej miłości Boga i bliźnich. Każdemu, kto wspierał i wspiera mnie swoją modlitwą i ofiarowanym cierpieniem, z serca dziękuję i modlę się zawsze w każdej Eucharystii.
Symeon Stachera , franciszkanin